Wiele razy podkreślałem już, że mam najlepszych fanów na świecie. Nie raz i nie dwa udowadniali mi to na przeróżne sposoby. Spora grupa z nich często odzywa się do mnie na czacie, rozmawiamy na wszelakie tematy - debatujemy nad sensem życia, makaronem, i tak dalej. Jest też pewna grupka osób, która postanawia uwiecznić moją facjatę na swoim rysunku, a nawet stawiają mi pomniki w grach. Serio, fejm doje*any!

Chciałbym podzielić się w tym miejscu częścią tych prac, które otrzymałem. Sprawiacie mi tym wielką frajdę, serio! (Ten post będzie aktualizowany na bieżąco, co jakiś czas będę dokładał nowe fanarty od was :))

Moja wielka głowa stworzona przez Jakuba w grze :v

Spaghetti bolognese! Nadszedł wreszcie czas na kilka słów odnośnie komiksu pod tytułem “Lis” od Wydawnictwo Sol Invictus. Jak złote zasady omawiania prawią - omawiać należy zawsze od początku... Zatem i ja rozpocznę od zeszytu #1, zatytułowanego “Powrót do domu”.

Przepraszam za moje tłuste ślady paluchów na okładce... Po prostu długo tuliłem komiks do twarzy i płakałem ze szczęścia.
Z Lisem znamy się już sporo czasu (w zasadzie z jego twórcą, scenarzystą i agentem specjalnym: Dariuszem Stańczykiem), więc nikogo dziwić nie powinno, że od samiuśkiego począteczku ślinka ciekła mi na komiksowe przygody tego rudego gościa. Jak tylko finanse pozwoliły - zakupiłem od razu wszystkie trzy zeszyty z Lisem i połknąłem całość w tempie ekspresowym. Obiecałem, że jak przeczytam, to i napiszę kilka zdań o moim lisim znajomku, co by może ktoś się zainteresował, bo przecież... no właśnie, czy warto?

Bardzo proszę bez podtekstów, tutaj oczywiście chodzi o wora ze zrabowanymi dobrami.
Kim jest Lis? Nie chciałbym na pewno zdradzać jego tożsamości wszystkim, którzy komiksu nie znają... Bo ci, którzy czytali, wiedzą doskonale, że Lis jest dość młodym (rudy!, to pewnie nie ma duszy), przeciętnym gościem z Polandii, który wyemigrował za gramanicę za chlebem i złapał fuszkę w angielskim instytucie genetyki. Tam też wydarzyły się pewne... things... które odwróciły jego życie o 360... nie, chwila!... 180 stopni. W życiu każdego superbohatera nadchodzi bowiem taki moment, w którym oto właśnie zostaje on superbohaterem (damn, ale mądrość teraz poszła!). No i w życiu (prawie)każdego emigranta, który wyjechał do pracy, nadchodzi taki moment, kiedy to wraca w rodzinne strony. A jako, że nasz lisi friend mieszkał wcześniej w Warszafce, to też właśnie do tego miasta powraca. Lis marnotrawny. Stolica - ach! jakże piękna i prosperująca! - akuratnie potrzebuje kogoś, kto zaopatrzony jest w jakieś dodatkowe supermoce (dupy nie urywają, ale zawsze...), bo ewidentnie w mieścinie zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Jeśli w ogóle tak można określić fakt, że na ulicy giną ludzie i po dachach skacze sobie radośnie przepakowany gościu, który w dupie ma wymiar sprawiedliwości. A nie, chwila! On sam wymierza sprawiedliwość według własnego uznania. Spoko koleś, propsuję, wjedź tam na Wiejską na chwilę, co?

Ekhem, co to ja miałe... Czy ja właśnie za dużo opowiedziałem o pierwszym zeszycie Lisa, co? Kurde, no bo tak to właśnie się dzieje, jak nikt mnie nie pilnuje! W każdym razie, ten... Lis to jest całkiem interesujący superbohater from Polandia, którego przygody mnie ogromnie wkręciły i aż mi szkoda, że w Internetach nie można codziennie czytać o jego nowych poczynaniach. Ale jakoś chop żyć musi, to komiksy sprzedaje, co nie? Mam nadzieję, że kiedyś i ja chociaż pół, albo trzy czwarte komiksu komuś sprzedam. Znaczy swojego, bo Lisich to nie oddam, wara mi!

Taaa... Wiem, że jakość moich zdjęć nie powala... Ale czy w złej jakości nie tkwi prawdziwe piękno? Nie...? Ok.
Generalnie trzeba powiedzieć, że komiks, choć krótki dość (bo to zeszytówka), to jednak sporo się w nim dzieje. Ciekawe dialogi, wciągająca fabuła, świetne rysunki - a kolory to już w ogóle miazga!, no i generalnie wszystko jest bardzo na plus i po numerze pierwszym aż ciężko się oderwać, żeby na przykład wyjść z psem... Zawsze można spuścić go na sznurkach przez balkon, co by się sam wyprowadził i wrócić do lektury drugiego numeru Lisa, co i ja z największą przyjemnością chyba zaraz zrobię po raz kolejny.

Na dzisiaj to tyle o rudzielcu from Warsaw, bo i tak za bardzo mi się język rozwiązał. Generalnie bardzo polecam i mam nadzieję, że nas kolejna zima nie zastanie do czasu, aż napiszę teksty odnośnie części #2 i #3... A tak w ogóle, to na Pyrkonie prawdopodobnie uda się dorwać zeszyt #4! Oby, oby się udało, bo nie będę sobie mógł do końca życia wybaczyć, jeśli nie dowiem się co wydarzyło się w kontynuacji!

Oceniam Lisa #1 na soczyściutkie 9/10 misek spaghetti. 


Dlaczego tak mało, pytacie? Zostawiam sobie 1 miskę na zapas, co by nie paść z głodu, no i przywalić ją przy okazji ‘recenzji’ kolejnych zeszytów! :D


(powyższy tekst pojawił się także na moim fb: >klik<)
Dawno, dawno temu, w odległej gala... A nie, chwila! Tak naprawdę to niecały rok temu, w odległych internetach... Jon Spaghetti wpadł na pomysł narysowania krótkiego, ale jakże treściwego komiksu o potworze w szafie.

Traf chciał, że Internety Wielkie (czyli przeróżne strony rozrywkowe, na których pojawił się komiks) ciepło przyjęły tę produkcję i pojawiły się głosy ludzi, jakoby chcieliby oni zobaczyć coś więcej! Jakiś dalszy ciąg, cokolwiek, blueghueblerg!

Z założenia komiks ten miał się skończyć na tych trzech kadrach właśnie, które widzicie poniżej, jednakże zostałem zmotywowany i zachęcony do rozwinięcia tematu. Już na kilka dni po opublikowaniu tego komiksu (a było to 10 czerwca 2015 roku - klik, jeśli chcecie dowodu!) zasiadłem do opracowywania kontynuacji. Wariantów było sporo, jednakże w końcu wybrałem ostateczną wersję i rozpoczęło się szaleńcze szkicowanie, rysowanie i kolorowanie... 

Aż tu nagle...

...Komputer się zawiesił, program stanął dęba, wierzgnął niemrawo jeszcze raz jeden... i koniec.

Nie zapisałem.



Walka była zaciekła. Próbowałem za wszelką cenę odwiesić (wut?) komputer i skończyć komiks. Nie udało się, a prób było wiele. Ostatkiem sił zrobiłem screena każdemu kadrowi (a trzeba przyznać, że było ich sporo) i zapisałem (jakimś cudem, nie wiem jakim!). Sęk w tym, że screeny były dość mizernej jakości, sporo trzeba było poprawiać, poprzesuwać na odpowiednie miejsca, dopasować... Wykonałem kupę roboty, a tu się okazuje, że większość na marne i tyle godzin w plecy. Poddałem się. Jak widać - na wiele miesięcy, choć kilkakrotnie siadałem do tego i coś tam próbowałem grzebać.

Tak, to jest właśnie fragment szkiców kontynuacji...
Niniejszy post oraz publikacja komiksu z potworem z szafy mają mi pomóc zmotywować się do skończenia tego komiksu, opiewającego na, nie-bagatela, 27 kadrów (o ile dobrze policzyłem, a z matmy jestem dupa). Wielu z was - ludzi, którzy są ze mną od kilku miesięcy, nie widziało tychże 3 komiksowych kadrów zapewne, dlatego być może spodoba się wam ta krótka historia i napiszecie mi w komentarzu, żebym zebrał moje szanowne cztery litery i dorysował resztę. Przyda mi się taki kopniak ;)


A jeśli chcielibyście być na bieżąco z tym, co tu się na stronie pojawia, to możecie zerknąć na prawą kolumnę obok tego posta i zaobserwować tę stronę. Dzięki temu będziecie widzieć, gdy coś nowego opublikuję :) 

Dzięki z góry... i mam nadzieję, że...

...Kontynuacja wkrótce?
Jon Spaghetti, samozwańczy superbohater, niesamowita pierdoła, rysownik, śmieszek z internetu i straszny 'przegryw' zdobył wiedzę, o której nie śniło się nawet najtęższym głowom tego świata! 


Zwany również Jonem Makaronem (lat: nie podano), pochodzący z Internetów Małych (prawdopodobnie miejscowość ta leży w bliżej nieokreślonym miejscu) odkrył sekret, o który zabijają się rzesze nastolatków z całego świata. Youtuberzy, blogerzy, soszial media nindża będą zmuszeni teraz jeść mu z ręki, bowiem posiadł on coś, czego wszyscy oni pragną nad życie.