Jon Spaghetti na Pyrkonie 2016 - relacja z konwentu (polish)

Leave comment!
Warto spełniać marzenia. Rok 2015 vs 2016.

To prawda, byłem na Pyrkonie i był to mój pierwszy raz. Znaczy ten, pierwszy raz byłem na tak wielkiej imprezie!, zwanej popularnie konwentem. Pierwszy raz również postanowiłem przebrać się w obcisły kostium i paradować tak publicznie. Choć po powrocie mam mieszane uczucia odnośnie... wszystkiego (szczególnie zdegustowany jestem brakiem specjalnych punktów gastronomicznych, które wydzielałyby po misce spaghetti dla każdego - dziennie!), to chciałem spisać 'krótko' swoje przygody, przemyślenia i dorzucić do tego trochę zdjęć, co by mieć pamiątkę, a i może ktoś to nawet przeczyta i zaśmieje się smutno nad moim losem.

Wstępniak.

Decyzja o jechaniu na Pyrkon zapadła na kilka miesięcy przed imprezą. Do ostatnich tygodni jednak nie było pewności czy uda mi się zebrać odpowiednie fundusze, a tych potrzebowałem całkiem sporo. Wymyśliłem sobie bowiem, że wyruszę tam jako Jon Spaghetti, superbohater z Internetów i porozdaję obcym ludziom moje wizytówki, pogadam, wcisnę gratisową przypinkę lub naklejkę (o których potem zupełnie zapomniałem), no ale przede wszystkim miałem plan, żeby spotkać się z ludźmi, których znam z sieci!

To chyba większość gadżetów, które zebrałem ze sobą. Nie licząc notesów, stroju i tym podobnych.

Pierwszy koncept zakładał tylko zakup materiałów reklamowych (przypinki, naklejki, wizytówki) i zmontowanie czerwonej czapki z oczami, co bym mógł pojonować na konwencie. Jednakże moja kochana mamuśka namówiła mnie, żebym nie bawił się w półśrodki i jak już coś chcę zrobić, to iść w to na 100% (dzięki, mamo). Czyli wbić się w pełny kostium i zaplanować to wszystko lepiej. Byłem mocno sceptyczny do tego pomysłu, choć sam wcześniej już nad tym kontemplowałem, uznawszy jednak że nie mam w sobie tyle odwagi na paradowanie w stroju wśród tłumu (w ogóle kiepsko czuję się w tłumie nawet w zwyczajnym ubraniu, #takmam #socialyawkward), postawiłem tylko na czapkę z oczami jako taki gadżet. No, ale skoro mama chciała zainwestować swój czas, umiejętności i dołożyć się do wyjazdu do Poznania (a dojazd z Internetów Małych, więc trochę to kosztowało), to pomyślałem sobie jednak, że spróbuję. A co mi tam, nie?

Mój strój wraz z gadżetami i szkicownikiem. Oczywiście podręcznik pyrkonowy jest tu dlatego, że zdjęcie zostało wykonane po konwencie.
DZIEŃ 1 na Pyrkonie - Piątek

Wyjechaliśmy w piątek rano (szczurki Artu i Ditu oraz psiaka Greya zostawiliśmy pod opieką, a Smok Sławek został w swojej jaskini, żeby przypilnować chaty i spopielić ewentualnych włamywaczy). Gang Spaghetti (jak czasem prześmiewczo się nazywaliśmy) liczył sobie trójkę człowieków, z czego jeden z nich miał wcisnąć się w czerwony strój i przywdziać miskę na głowę. Tym kimś byłem ja, oczywiście. Moi towarzysze mieli swoje uniformy w postaci czerwonych czapek z oczami + koszulek z unikalnymi wzorami w klimatach jonowospaghettowych. Poza tym zapakowałem do mojego podręcznego plecaka jeszcze flamastry, stos kartek, wizytówki, naklejki, przypinki, notesiki i w ogóle cuda na kiju :D

Tak też mniej więcej się prezentowaliśmy w pełnym składzie :D

Droga była długa, nużąca i tak dalej. Nic ciekawego w zasadzie się nie wydarzyło. Żadnych spektakularnych pościgów, strzelanin, ani nawet zwrotów akcji. Także tego... po około pięciu, czy tam sześciu godzinach w podróży... wreszcie dotarliśmy do miasta zwanego dumnie Poznaniem. Zakwaterowanie mieliśmy w małej kawalerce na Starym Mieście. Całkiem schludnie. Była lodówka, łóżka, łazienka i przede wszystkim mikrofala. Ha! Nawet wi-fi mieliśmy i specjalne tajne hasło nabazgrane na małym papierowym świstku. Jedyne czego brakowało, to balkonu, ale przynajmniej sklep był zaraz obok klatki, więc rzut bere... miską spaghetti :D

Po samym Poznaniu poruszaliśmy się pieszo lub jak kto woli: z buta. Z butów w sumie, bo było ich sześć. Głównie trampki i adida... ale ja nie o tym miałem przecież! Tak więc, ekhem. Na Międzynarodowe Targi Poznańskie (czyli tam w to miejsce, co to odbywała się cała impreza fantastyczno-konwentowa) mieliśmy około 20 minut drogi. Niby nic trudnego, ale do tej pory nie pamiętam trasy i bym sam nie trafił. Brawo ja. Z poznańskich ciekawostek, które dało się zauważyć po drodze: wszędzie były zakazy skrętu w lewo, więc przyjezdni w samochodach mieli nie lada gratkę jak dojechać do określonego miejsca; tramwaje, wszędzie tramwaje i tory!; wiadomy sklep z ropuchopodobą zieloną poczwarą w logotypie był w każdej uliczce. O ile mnie pamięć nie myli, to z naszej nory do Targów naliczyliśmy siedem takowych sklepów. Poznań! Miasto pełne dziwów!

Jon Spaghetti: Oczekiwania vs Rzeczywistość :D

Na sam Pyrkon dotarliśmy ok. godziny 17 bodajże. Tego dnia postanowiliśmy wejść incognito, co by się zorientować. Na szczęście nie musieliśmy sterczeć w gigantycznych kolejkach po bilety i podreptaliśmy do punktu, w którym można było nasze preakredytacje wymienić na identyfikatory (podobno w pierwszych godzinach ci, którzy mieli preakredytacje musieli nasterczeć się podwójnie, bo do wejścia i właśnie po odbiór kwitków, ale nas to na szczęście ominęło!).

Potem próbowaliśmy się połapać w mapce i znaleźć miejsca, które nas interesują. Skończyło się na tym, że przez bite trzy dni większość czasu spędziliśmy na bloku ze stoiskami i wystawcami + wychodziliśmy na dziedziniec się przewietrzyć od czasu do czasu. Nie potrafiliśmy się zorganizować jakoś takoś, a było tyle świetnych gadżetów do oglądania, pomacania i w ogóle... no i te loterie... Wpłacasz 5 zł i losujesz z woreczka... a to się trafi przypinka, a to koszulka, a to kubek, a to plakat... Upodobaliśmy sobie szczególnie sklep zaraz przy pyrsklepiku (Maginarium.pl - zajrzyjcie do nich!), bo ludzie tam pracujący byli przesympatyczni. Nawet nas kojarzyli - co przy takim oblężeniu klienteli jest arcytrudne - i gawędziliśmy sobie trochę podczas kolejnych wizyt w kolejne dni.

Ani się obejrzeliśmy, a zastał nas wieczór i wróciliśmy zregenerować siły i baterie w telefonach (bo nam wszystkie padły diabelstwa cholerne i straciliśmy kontakt z ludźmi!). Po odzyskaniu energii, podnieśliśmy zmęczone tyłki z łóżek i zawlekliśmy się z powrotem na Pyrkon. Tam też usiłowałem odnaleźć się z Dariuszem (autorem komiksu o LISie - koniecznie obczajcie, bo to chyba mój ulubiony superbohater z internetów!), ale polegliśmy, choć podobno wraz z ekipą siedzieli gdzieś całkiem blisko. Mroczno i zimno się robiło już, sklepiki pozamykane, wystawcy piwkowali, to i my walnęliśmy po jednym na dobry sen i wróciliśmy z powrotem. Sen nas zmorzył.

Taka urocza parka sobie dreptała po terenie konwentu :D

DZIEŃ 2 na Pyrkonie - Sobota

W sobotę podnieśliśmy swoje obolałe kończyny około godziny 9 rano, na śniadanie sycąca jajecznica i w drogę! Ku przygodzie! Po minięciu siedmiu kumkających sklepów i mnóstwa ludzi w przebraniach dotarliśmy na miejsce. Tego dnia pod Targami byliśmy świadkami tak zwanego "kolejkonu" - czyli długaśnego węża ludzi ustawionych w kolejce po bilety. Ach, biedaczki... na szczęście jeszcze z zajęć wf-u zapamiętaliśmy jak zastosować slalom i udało się wyminąć kłębowisko człowieków. Szkoła jednak na coś się tam przydaje...

Tego dnia na konwencie człapaliśmy sobie po stoiskach w poszukiwaniu kuszących gadżetów, ale gdzieś z tyłu głowy miałem ten stresik, że dzisiejszego dnia będę musiał w końcu wdziać strój. Z plecakiem pełnym jonowomakaronowych gadżetów wlokłem się przez kilka godzin gęsiego za innymi konwentowiczami. Ścisk był niesamowity i bardzo męczący. Szczególnie jak się nie lubi tłumów. Ale, ale! W zasadzie zaraz po przekroczeniu wejścia tego dnia i wyjściu na dziedziniec, gdzie podziwialiśmy tłum tańczących konwentowiczów w bliżej nieokreślonym celu...

Tak sobie właśnie tańcowali, choć ciężko uchwycić tańczących ludzi na zdjęciu :P

Podszedł do nas pewien jegomość i wysunął telefon. Na ekranie jawił się Jon Spaghetti oraz Profesor Wór we własnej, przysadzistej, osobie!!! Zaskoczenie było ogromne! Niby byliśmy cały czas w kontakcie i wiedziałem, że w końcu się zobaczymy, ale psorek mnie dopadł, gdy niczego się nie spodziewałem :D Nie ufajcie jego komiksom. Wcale nie biegał z fiolkami pełnymi niebezpiecznych chemikaliów... chociaż, w sumie nie pytałem co ma w plecaku... Zastanawiające, doprawdy. W każdym razie, profesorek nie był sam; poznaliśmy jego asystentkę, która - dam głowę - ogarnia za niego te wszystkie życiowe czynności, których on jako twórca internetowy nie daje rady (tak naprawdę to nie potrafi) ogarnąć samemu. Pośmieszkowaliśmy trochę sobie, postaliśmy przez jakiś czas gaworząc o tych wszystkich bardzo ważnych wydarzeniach na świecie (tak naprawdę to nie) i rozeszliśmy się w swoje strony, ażeby poszlajać się po Pyrkonie.

Nabrawszy wreszcie odwagi postanowiłem wcisnąć się w strój (po jakiejś godzince, czy dwóch, buszowania po stoiskach). Dorwałem pewną toaletę na piętrze, która nie była aż tak oblegana i tam właśnie przywdziałem moje czerwone szaty superbohatera. Wtedy jeszcze aż tak nie waliło z kiblów. Ach, dobre wspomnienia...

Gdzie jest moja miska spaghetti...? Hmmmm...

Wcisnąwszy się w uniform, już kilka chwil później zostałem złapany przez Dominika. Nie poznałem go w ogóle, bo okazało się, że praktycznie nic nie widzę - o rozpoznawaniu twarzy w ogóle nie było mowy :D Zamieniliśmy kilka zdań, szukał mnie już od piątku. Zaaferowany nową sytuacją, w której się właśnie znalazłem (tak, mowa w dalszym ciągu o przebywaniu w czerwonym wdzianku), zapomniałem języka w gębie. Na szczęście nie zgłupiałem aż tak, więc zaoferowałem fanowi przypinki - które przecież zabrałem ze sobą właśnie, żeby je rozdać wszystkim, których spotkam! Ani się obejrzałem, a Dominik przepadł gdzieś zupełnie. Rozpłynął się w powietrzu i tyle go widziałem. W każdym razie ja poczłapałem dalej, przechodząc trochę speszony wśród tłumów, od czasu do czasu głupkowato podskakując.

Wyszliśmy w końcu na dziedziniec, gdzie spotkaliśmy się ponownie z psorkiem, pożartowaliśmy i porobiliśmy pamiątkowe foty w różnym składzie. Były i takie z Deadpoolami i niebieskim kotem z jakiegoś anime (wstyd wyznać, ale dopiero Weronika na fejsie mnie uświadomiła, że to cosplay z Happy z Fairy Tail). Zleciało się wtedy kilku fotografów i... fajnie, gdyby wysłali mi fotki :P


Później tego dnia doczłapałem się w stroju do stoiska Gindie, gdzie znalazłem autorkę Lisich Spraw. Zajęta była mocno, przywitaliśmy się, ale stoisko było oblegane ciągle przez lisich fanów i nie chciałem przeszkadzać, więc poczłapałem dalej. Nie udało mi się dorwać przypinki Lisiej Straży (jeszcze cię dopadnę!), gad demyt! W międzyczasie gdzieś tam sobie dreptaliśmy z moją ekipą i psorkową ekipą, robiliśmy foty i bazgraliśmy po czym się dało.



Zawędrowałem wreszcie do stoiska wydawnictwa Sol Invictus Komiks, gdzie powitano mnie gorąco (znamy się z internetów nie od dziś :P), ale niestety nie trafiłem na autora komiksu o LISie, choć szukaliśmy się już od piątku :P Potem jeszcze w kostiumie rozdawałem nieco wizytówek i przypinek ludziom, co nie było łatwe, bo wszystko leciało mi z rąk i nic nie widziałem (zupełnie zapomniawszy o naklejkach, które też miałem...). Poza tym walnąłem sobie jeszcze kilka fotek z ludźmi, pytali kim jestem, i tak dalej :P Niektórzy mnie rozpoznawali.

Z autkiem Wardęgi :D Jego niestety nie udało się znaleźć :<
Z moim LISem <3
Takie tam, z Deadpoolem :D
Nawet Wargorr był na Pyrkonie!

Jednakże... Nie czułem się do końca komfortowo w stroju, miałem wrażenie, że wszyscy zerkają na mnie jak na Janusza Kospleju, poza tym bolał mnie już nos xD, więc - czy ja wiem - po jakichś kilku godzinach przebrałem się w zwykłe ciuchy. Byłem pewien, że jako Jon Spaghetti nie wypadłem zbyt superbohatersko - raczej gburowato - ale później większość spotkanych osób mnie pocieszyła, że nie było tak źle :P

Wleciałem potem jeszcze do LISa już bez stroju i udawałem zwyczajnego klienta zainteresowanego ich komiksami :V Tu muszę oddać pełen profesjonalizm założycielowi wydawnictwa, Aaaronowi, gdyż począł mi wyłuszczać o czym traktują poszczególne tytuły. Darek jednakże, zauważywszy czerwone czapki moich towarzyszy, krzyknął "Gdzie jest JON?!" i wszystko się wydało, gdy nie wytrzymałem napięcia, porwałem jedną z czapek i założyłem na łepetynę. Oprócz komiksów pokusiłem się też na nową grę karcianą o LISie - polecam się zainteresować i zajrzeć do wydawnictwa Lynx Games! Teraz bardzo żałuję, że nie zrobiłem sobie fotki z całym SIK, ale wszystko tak szybko się działo... Autorzy komiksów złożyli jednakże zamaszyste autografy oraz namaziali mi świetne ilustracje wewnątrz, z uwzględnieniem konwencji makaronowej :P Dzięki serdeczne dla was, chłopaki! Na odchodne dostałem jeszcze dwa cuksy (bo niebezpiecznie jest iść samemu) i porozdawałem swoje przypinki - za co dostałem też ekskluzywną przypinkę z LISem :D

Takie piękne rysuneczki, om nom nom nom...

Znowu starałem się zajrzeć do Lisich Spraw, ale oblężenie nie miało końca :D Dobrze dla nich, fajnie że tyle fanów przyjechało :) Udało mi się chociaż na kilka minut złapać potem jeszcze założyciela Gindie i pogadać z nim o wyższości makaronu nad ryżem i takich tam ;) Dalsze godziny upłynęły na przeciskaniu się między stoiskami i podziwianiu fajowskich gadżetów, które wszystkie chciałbym mieć! Ale nie ma tak dobrze... Potem próbowałem odnaleźć się jeszcze z psorem, bo się rozdzieliliśmy - a byliśmy ustawieni na wieczorną biesiadę - ale telefony poszły spać i tyle z naszego spotkanka :< Ubolewam bardzo, ale już jesteśmy ustawieni wstępnie na biesiadę bardziej kameralną, także nie ma tego złego :) Pozdrawiam Psora!

W sobotę zostałem również bardzo pozytywnie zaskoczony! Otrzymałem genialną niespodziankę od fanki, która szukała mnie na Pyrkonie i wreszcie udało się jakoś odnaleźć (a nie było łatwo, bo ja ciągle nie ogarniałem gdzie jestem xD). Zamieniliśmy kilka zdań z Alą i Eweliną (Skryba Kojota), omal nie zapomniałem dać im przypinek (!) i dostałem jonową maskotkę! Jestem zdumiony do tej pory, że ktoś poświęcił tyle czasu, żeby coś takiego dla mnie wykonać... Serio, robi wrażenie :D Dzięki, Ala! Ha! Przebijcie to, fani spaghetti! :V

Ten Jon ma nawet nóż i widelec :V I zarost! Zarost to podstawa :P

DZIEŃ 3 na Pyrkonie - Niedziela

Ostatni dzień pyrkonowania. W zasadzie tego dnia nic już się takiego nie działo. Wpadliśmy na Pyrkon tylko na kilka chwil, żeby kupić jakieś pamiątki jeszcze dla ludków, którzy zostali w domu. Smętnie na terenie konwentu było jakoś takoś... Czuć było powrót do domu w powietrzu... I to tyle chyba, zebraliśmy się z naszej norki i zapakowaliśmy w drogę powrotną... Była długa i męcząca, ale wieczorem dotarliśmy. Ileśmy gadżetów zwieźli ze sobą! Spaghetti bolognese!

Wszystkie fanty, jakie przywieźliśmy do domu. Tak, wiem, że jest tu pełno kuców. :P

Zakończenie, smuteg i rzal

Pierwszy raz w życiu - jak już wspominałem - udało mi się wziąć udział w tak ogromnym wydarzeniu, jakim jest Pyrkon. Choć wielu rzeczy nie zrobiłem tak, jakbym chciał. Choć jonowanie na Pyrkonie w mojej głowie wyglądało lepiej, niż ostatecznie wyszło... Choć nie udało mi się spotkać z wieloma ludźmi - a z tymi, których udało się odnaleźć nie pogadałem za długo... Nie żałuję, że tam byłem. I w przyszłym roku też postaram się przyjechać - chciałbym zobaczyć konkurs cosplayu, wejść na jakieś ciekawe prelekcje i doświadczyć jeszcze więcej! Może nie być łatwo, może nie będę już w stroju (a może będę, kto wie?! :D), ale przeżyłem tam niezapomnianą przygodę i wkroczyłem w świat, za którym będę trochę tęsknił... Szkoda, że nie odszukałem wielu z was w Poznaniu. Postaram się na kolejnym Pyrkonie to naprawić, o ile uda się dotrzeć!

Daję tej imprezie soczyste 10/10 misek spaghetti! :D

Jeśli dotarliście aż tutaj, to naprawdę bardzo mi miło, bo spędziłem wiele godzin nad tym tekstem. Trochę faktów i przygód pominąłem, ale w przeciwnym wypadku byłoby tego co najmniej dwa razy więcej, a wtedy już na pewno nikt nigdy by tu nie dotarł na sam koniec :D

Zostaw koniecznie komentarz po sobie, nie uciekaj tak bez słowa ;)
I wiesz, że możesz dać mi 'suba' po prawej stronie tego tekstu? Tam gdzieś pod nazwą "obserwatorzy" :D Nie mógłbym jednak zostawić z niczym wszystkich tych, którzy próbowali znaleźć mnie na Pyrkonie. Bardzo chciałbym wysłać wam jakieś przypinki, albo naklejki! Co sądzicie? Dajcie znać :)

P.S. Prowadziłem na Snapchacie relację na żywo z wizyty na Pyrkonie i planuję zmontować z tego jakiś filmik, także pewnie go tu wrzucę :)

0 komentarze:

Post a Comment